Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/295

Ta strona została przepisana.

barce... Wątpię, żeby to zrobił oficer, gdyż jemu samemu groziłaby w razie śledztwa odpowiedzialność. Prawdopodobnie ktoś z konwoju albo z pasażerów... Zresztą rzecz naogół niejasna. Głównie myślę, że chodzi o łapówkę i będziemy musieli ją dać. Opłaci się. Druga rzecz dla nas niepomyślna, że przed paru dniami w Maryinskiem więzieniu wykryto fabrykę fałszywych banknotów i że kryminaliści zabili tam przez zemstę pomocnika naczelnika więzienia, który od nich za milczenie pieniądze brał, a mimo to ich zdradził. To już wiem od kryminalistów... Z tego powodu obostrzenia na całej linji... Spodziewają się inspekcji... Wam też panowie radzę swoje woreczki przetrząść i kajdany, kto je zdjął, nałożyć, bo może przyjść nagła rewizja.
— A długo tu będziemy siedzieć?... Nie wie pan? — pytali go osiedleńcy.
— Ciemno, zaduch, wilgoć, jedzenie podłe! A wszystko przez wymysły i zbytki inteligenczji! — szumiał na tyłach Gorainow.
— Nie pleć głupstw!... — mitygował go Cydzik.
— Co?... głupstw?... Zaprzańcy!... Drobnomieszczanie! Zaprzedaliście się im i cały zaprzedaliście proletarjat! — krzyczał szewc.
Robotnik machnął ręką i odszedł do towarzyszy.
— Cóżeś wziął?... — pytał go, śmiejąc się Wątorek. — Tylko koło mnie nie siadaj, bur-