żuju, bo się strefię i Piegas rzuci na mnie „chajrem“. Twoje miejsce, bracie, tam między „Rochem Kowalskim“ i „Mojsie Puritzem“...
— Tam w sam raz, tam ze ściany kapie i pluskwy są!
— „Mojsie Puritz“ zadeklamuje ci na pocieszenie „Grób Agamemnona“ albo co z „Beniowskiego“ — wołał Cydzik.
— Nie mam nastroju!... Tak mnie zgryzły w nocy pluskwy, niech djabli wezmą!
— Tu one są jakieś nielitościwe!... — uskarżał się Puritz.
— Ha, ha, ha!... Nielitościwe!... To ci powiedział! — śmieli się robotnicy.
— Tak!... Okropne pluskwy!... — godził się Dżumbadze, kiwając głową.
Wojnart leżał wśród nich, wyciągnięty na swojem miejscu i nie mieszał się do rozmowy. Gawar dostrzegł znowu na jego zapadłych policzkach głębokie podłużne zmarszczki koło nosa, co nadawało całej suchej i twardej twarzy wyraz niezmiernego, zamkniętego w sobie cierpienia.
— Może pan weźmie mój worek pod głowę. Będzie panu lepiej, on większy; pana taki malutki!... A mnie on niepotrzebny... Będę siedział!... — zwrócił się cicho do skazańca, lecz ten wstrząsnął przecząco głową i zamknął otwarte dotychczas oczy.
Wieczorem wrócił Dobronrawow od starszego nadzorcy zły i trzeźwy; upewniał, że się
Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/296
Ta strona została przepisana.