Długi pociąg nawpół pasażerski, nawpół towarowy sunie z umiarkowanym pośpiechem, jęcząc, zgrzytając, dzwoniąc łańcuchami, warkocząc kołami, podskakując rytmicznie na spoidłach szyn. Przed stacjami zwalnia, gwiżdże; na stacjach stoi długo, zacichły, jakby ogłupiały po niedawnym pędzie, podczas, gdy dookoła niego tu i tam rozlegają się marudne głosy i nawoływania służby kolejowej.
W aresztanckich wagonach zaduch, brud, ciasnota.
Zakurzone, zakratowane okna sieką z zewnątrz gęste i mocne sznury dżdżu.
Gawar patrzy w ten szary kwadrat światła, przyćmiony szarugą, gdzie ledwie w zarysach majaczą puste wstrętne martwe place przystacyjne, suną niby wstęgi kinematografu ciemne smugi lasów, plamy nagich jeszcze pól, białawe kubiki chat wioskowych, szpalery przydrożnych drzew i... słupy telegraficzne, słupy telegraficzne bez końca... na tle ołowianego nieba.
Gawar patrzy na nie dość obojętnie, choć rozumie, że nie ujrzy ich długo... może nigdy.
Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/31
Ta strona została przepisana.
III.