Drogę mieli przykrą, w wagonach zaduch i ciasnotę, jedzenie złe i mało. Na stacjach nawet dla zakupu prowizji nie wypuszczano nikogo; musieli to robić przez niechętnych i jawnie „złodziejowatych“ żołnierzy. Oficera nie można się było doprosić, nie pokazywał się wcale. Nic nie pomogły wypróbowane słóweczka i zabiegi Dobronrawowa.
— Nie mogę wiedzieć!... Nie moja rzecz... Taki rozkaz... Wy winni słuchać, wy aresztowani! — odpowiadał na wszystko posępnie płaskolicy, płaskonosy podoficer.
Wśród skazańców niewesoły zapanował nastrój, zdawało im się, że z oderwaniem ich od towarzyszy, cieszących się bądź co bądź jakimś cieniem praw, pogrążają się ostatecznie w otchłań bezwzględnej, bezlitosnej niewoli.
— Żegnaj, matuchno Rosjo! — mówił do otaczających Orłow, kiwając głową w stronę, skąd uciekał pociąg.
— Czy nie macie wrażenia, że z każdym obrotem kół jakgdyby wzrastało lodowate
Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/310
Ta strona została przepisana.
XXVII.