tchnienie tych miejsc, gdzie mamy spędzić życie!... — zauważył smutnie Awdiejenko.
— Wiadomo, mogiły. Pogrzebani za życia! — westchnął Aronson.
— Ty, Awdiejenko, nie masz prawa się skarżyć, do ciebie przyjedzie narzeczona!... mruknął Kotow.
— Przyjedzie, albo nie przyjedzie, jeszcze niewiadomo czy pozwolą!... — odparł żywo statystyk.
A co najgorsza: żadnej teraz nadziei, że będzie można się „opochmielić“... — biadał Wujcio.
Uwaga rozśmieszyła obecnych.
— Może ta surowość panuje tylko w tomskim okręgu i tylko czasowo z powodu zabójstwa w Maryinskim tego więziennego potem tata? Zobaczymy, spróbujemy, czy się nie da coś zrobić! Nie wieszajcie przed czasem nosów! — pocieszał towarzyszy Dobronrawow.
Minęli jednak Maryinsk, minęli Aczyńsk, a nic się nie zmieniło. W Krasnojarsku, gdzie zmieniał się konwój, zrobiono nawet u nich ponowną w rzeczach rewizję i odebrano papiery, ołówki, notesiki — wszystko, co mogło służyć do pisania, a również wszelkie resztki cywilnego ubrania, jakie niektórzy jeszcze zachowali; zabrano im nawet ciepłe kamizelki i skarpetki.
W Irkucku długo czekać musieli na wietrze i słocie, otoczeni konwojem wraz z tłumem kryminalistów, przed wielkim, białym, trzypiętrowym budynkiem więzienia. Więźniów
Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/311
Ta strona została przepisana.