partjami po dwudziestu pięciu wpuszczano do obszernej bramy sklepionej. Politycznych wprowadzono tam naostatku, znowu poddano szczegółowej rewizji, odebrano pieniądze, zegarki, nawet pierścionki i krzyżyki, słowem — wszystko — pozostawiono im tylko to, co dostali od swej nowej pani i matki — więzienia. Przyczem starannie obejrzano kajdany i te, których nożne obroże były na tyle obszerne, iż pozwalały przypuszczać, że z nich stopę można wyciągnąć, zamieniono natychmiast na ciaśniejsze. Brzęk łańcuchów, głuche kucia młotów, milczące i surowe zachowanie się urzędników oraz nadzorców doreszty przygnębiły skazańców.
— Źle!... — mruczał posmutniały Dobronrawow.
— Coś knują!... — zgodził się Lwow.
— Napewno ta niemądra sprawa z barki!... — powtórzył Aronson...
— Ha! cóż robić!... Trzeba się ostatecznie naradzić, co na śledztwie odpowiadać!... — zadecydował Gołowin.
— Ba, łatwo to powiedzieć, ale jak wykonać teraz, kiedy połowa oskarżonych została w Tomsku!... — zauważył Kotow.
Skoro tylko zamknięto ich w wyznaczonem im pomieszczeniu, cały „Sinhedrjon“ zebrał się natychmiast na naradę.
— Zauważyliście, że kamerę wyznaczono nam zupełnie osobną, nie łączącą się z resztą więziennego korpusu!...
Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/312
Ta strona została przepisana.