łami cerkwi, z brunatną igłą wieży katolickiego kościoła, z czerwonemi kominami nielicznych fabryk, z zielenią ogrodów, wznoszących się tu i tam ponad dachy i mury. Dalej półkolem błękitniały stoki gór.
Ale oczy przybyłej w tej pięknej panoramie szukały chciwie panującego, jak jej mówiono, nad otoczeniem wielkiego budynku, na krańcu miasta, na podgórzu za rzeczką Uszakowką, który miał być więzieniem.
Strzęsiona niemiłosiernie przejazdem po źle wybrukowanych, brudnych i zakurzonych ulicach, rada była, gdy dorożka zatrzymała się wreszcie przed małym parterowym domkiem w drugorzędnym zaułku.
— Tutaj dom Wasiutina... Może pani do Katarzyny Iwanówny Dowgiełło, to ona istotnie tutaj mieszka i wszyscy Polacy u niej się zatrzymują! — objaśnił woźnica, oczekując z wyciągniętą ręką na zapłatę.
— A gdzie?...
— Tu na lewo z bramy... Trafi pani, bo ona cały domek zajmuje!
Na podwórzu, oddzielonem od sąsiedniego ogrodu rozwalonym parkanem, bawiło się w piłkę dwóch wyrostków, którzy zapytani wskazali Nawrockiej drzwi niskie i obdrapane. W sionce przez inne drzwi otwarte ujrzała w kuchni babuleńkę w ciemnej sukni i białym fartuchu, uwijającą się z zakasanemi rękawami przy zarzuconym jarzynami stole.
Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/317
Ta strona została przepisana.