Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/319

Ta strona została przepisana.

Wszystko na mojej głowie... Czy nie widziała pani dwóch chłopców na podwórku? Co oni tam robią!?...
— Grają w piłkę!...
— Tak, tak! Niech grają, to moi wnukowie, trzebaby ich do gimnazjum, ale pieniędzy niema. Dopiero jak zięć przyjedzie z kopalni na Nowy Rok... — gadała staruszka, nakładając na nos okulary i otwierając kopertę listu.
— Acha, więc pani tu do... narzeczonego?!... Acha, rozumiem, sama przecież w podobny sposób tu się dostałam... Boże mój, jakże to było dawno i jakże szybko przeleciał czas! Więc jakże on skazany: do ciężkich robót, zupełnie jak mój!... Czy już jest?... Gdzie jest?...
— Nie, dopiero za parę dni przybędzie!... Zdaje się, że wyślą go do Akkatuja, na pewno niewiadomo... Tutaj dopiero!
— Acha, do Akkatuja... Tam źle: wilgoć i kopalnie ciężkie; dużo tam naszych powstańców pomarło od szkorbutu i zatrucia rudą... Ale niech się pani nie martwi, nie martwi!... Bóg łaskaw!... Z jego pomocą wszystko można wytrzymać i odmienić!... Ot, i ja panna z bogatego domu, bieliznę w przeręblu w zimie pierałam, jednak żyję, dzieci wychowałam, męża nieboszczyka, Panie świeć nad jego duszą, uwolniłam... Syna mam oficera, drugi na kolei... Tylko, ot, córka choruje... I skąd się wzięło, nie wiem... Więc chciałaby pani pokoik?... A do Deko pani nie życzy sobie?...