Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/322

Ta strona została przepisana.

nie śpieszyła się jednak, choć dostrzegała lekkie zniecierpliwienie dziewczyny. Poszła sobie wreszcie, mówiąc:
— Trzeba się przebrać do obiadu!
Istotnie, zanim Nawrocka doprowadziła do porządku swą toaletę, stołownicy pani Dowgiełłowej zaczęli się schodzić. Staruszka uprzedziła Nawrocką, żeby nie wychodziła na miasto, gdyż „waza zaraz będzie na stole“.
— Do Chamkrelidzego jeszcze pani zdąży w sam raz po obiedzie. On wtedy zawsze pije herbatę i na pewno go pani zastanie!... Niech pani tymczasem zapozna się z panią Tutolminą.
Pani Tutolminą blada, brzydka, piegowata blondynka, miała piękne szare oczy o ujmującym wyrazie. Odrazu serdecznie, jak jakąś starą znajomą, przywitała Nawrocką i chętnie zgodziła się na przyjęcie do swego pokoiku.
— Może pani rozporządzać nim w zupełności, gdyż przychodzę do domu właściwie nocować, a cały dzień muszę upędzać się po mieście za lekcjami. Ach, prawda, jeszcze po obiedzie pół godzinki palę papierosa i przeglądam gazety... Muszę, nałóg... — uśmiechnęła się.
Drugi stołownik, Kolenko, już niemłody mężczyzna, posępny i milczący, wygnaniec, który już odcierpiał swoją karę i pracował obecnie jako niższy urzędnik w magistracie, ukłonił się Nawrockiej zdaleka i usiadł na boku. Reszta byli to uczniowie miejscowego gimnazjum oraz wnuczkowie pani domu. Wszyscy