wkrótce obsiedli ożywionym wiankiem nakryty jasną ceratą stół, pośrodku którego pani Dowgiełłowa rozlewała zupę z wielkiej wazy. Dwa miejsca obok niej były niezajęte. Rychło wszakże wszedł do pokoju, pogwizdując wesoło, młody człowiek, jasny blondyn z niebieskiemi oczyma, ale z twarzą o rysach wybitnie mongolskich.
— Pan Biełych!... — prezentowała go gospodyni Nawrockiej.
Młodzieniec przestał gwizdać, przyglądał się chwilę dziewczynie z mieszaniną nieśmiałości i zuchwalstwa, poczem wyjął ręce z kieszeni i ukłonił się z galanterją.
— Wprost z Warszawy, przyjechała pani do narzeczonego!... — objaśniła pośpiesznie Strumińska, która weszła zaraz za młodzieńcem i zauważyła niemą scenę.
— Już jest tutaj?... Z jaką partją przybył?... Na co skazany?... — zaczął rozpytywać się Biełych.
— Jeszcze go niema, dopiero przybędzie!... — krótko odpowiedziała Nawrocka. — Ta Angara to śliczna rzeka!...
— Ach tak!... Wogóle nasze rzeki sybirskie są piękne, może najpiękniejsze na świecie!...
— To pan był w Europie?
— Nie, ale słyszałem...
— Ja bo uważam, że Niemen jest o wiele piękniejszy!... — wmieszała się pani Dowgiełłowa.
Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/323
Ta strona została przepisana.