— Cóż mogę dla pani uczynić?...
— Powiedziano mi, że pan może wszystko!...
— O, to za wiele!... To to samo co nic!... Chciałbym konkretnych wskazówek.
— Chodzi o urządzenie ucieczki... Wojnartowi, skazanemu do ciężkich robót na lat piętnaście... — zaczęła wzruszonym głosem.
— Tak, polecają go w liście... Domyśliłem się tego... Czy nie wypije pani ze mną filiżanki herbaty... Hej, Łukierja, herbaty... — zawołał, nie czekając na odpowiedź.
— Herbata jest tu na Syberji czemś w rodzaju fajki przymierza! — żartował wesoło. Widzi pani, odbieram takie polecenia bardzo często; ci, co to czynią, nie liczą się ani z warunkami, ani ze środkami, ani z czasem... Wyobrażają sobie, że instytucja o tak strasznym tytule jak Czerwony Krzyż Rewolucyjny, musi mieć wielką władzę, ogromną organizację i dużo pieniędzy... Tymczasem ani jedno, ani drugie... A prezes jej!... — tu pochylił głowę z lekkim ukłonem i rękę na piersiach położył — jest najnieszczęśliwszym człowiekiem, gdyż musi odmawiać takim prośbom, które doprawdy należałoby..., którym odmawiać doprawdy bardzo, bardzo boleśnie...
— Panie, Irkuck jest ostatniem miejscem, gdzie, jak mi powiedziano, jeszcze ucieczkę zorganizować można. Dalej, dalej... już niema nadziei!...
Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/327
Ta strona została przepisana.