gdyż była pewna, że sprawa tyczy się Wojnarta. Czysto ubrana pokojówka otworzyła drzwi i wskazała jej sąsiedni pokój:
— Pani zaczeka, w tej chwili powiem!... Wzięła bilecik Nawrockiej i odeszła innemi drzwiami. Nawrocka znalazła się w obszernym pokoju, zastawionym ciężkiemi wyściełanemi meblami, z otwartem hebanowem pianinem pod ścianą i szeregiem pięknych obrazów w złoconych ramach na ścianach. Wszystko dyszało zamożnością, nawet bogactwem i nosiło w stylu cechy ledwie uchwytnej... hebrajszczyzny. Nadawały go przedewszystkiem dwa piękne starożytnej roboty świeczniki siedmioramienne ze złotego bronzu, stojące z obu stron wielkiego lustrzanego „trumeau“ oraz pająk z tego samego metalu, zwieszający się z sufitu. Tu i ówdzie rozrzucone były statuetki i artystyczne drobiazgi z staro-hebrajskiemi ornamentami, a jeden z obrazów przedstawiał doskonałą kopję słynnego „Żyda, wiecznego tułacza“. Wreszcie na małym inkrustowanym stoliku leżała otwarta księga, na której stronicach bystre oczy Nawrockiej rozpoznały druk hebrajski. Specjalny zapach ryb, gotowanych po żydowsku i przaśnego ciasta płynął wraz z ciepłem, dusznem powietrzem z dalszych pokoi. Wkrótce rozległ się tam szczebiot dziecięcy, przerywany uwagą osoby starszej, potem lekkie kroki i we drzwiach salonu ukazała się ta sama kobieta, którą Nawrocka pamiętnego dnia widziała na pokładzie
Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/335
Ta strona została przepisana.