Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/344

Ta strona została przepisana.

— Ja, panie Berenson, proponuję, żeby się wcale tą sprawą nie zajmować, jakby jej nie było. Tem bardziej, że czas i miejsce bardzo są nieodpowiednie. Taka ucieczka wywołałaby tu wielkie represje. My zaledwie niedawno z trudem wielkim zaczęliśmy dochodzić do wpływów i stosunków, które pozwalają nam osiągać poważniejsze dla wygnańców ulgi. Dzięki nam przecież, nie chwaląc się, pozwolono tu zostać czas jakiś Sarze Bergson z synem, żonie człowieka, który zginął na szubienicy za ideały rewolucyjne. Udało się, powtarzam z wielkim zachodem uzyskać, że na miejsce zesłania wyznaczono Irkuck czcigodnemu panu Natanowi, którego niedarmo przecież nazywają „Natanem Mądrym“ i którego tu wśród nas z przyjemnością witam!... Tu zwrócił się z ukłonem w stronę krępego jegomościa z siwą dużą brodą i wszyscy zgodnie pochylili głowy w tę stronę.
— Co się stanie, gdy taka ucieczka teraz się zdarzy?... Ich wyrzucą. Nie mówię już o rewizjach i prześladowaniach jakie dotkną innych. A co zrobią wygnańcy robotnicy, którzy pracują w tutejszych fabrykach, jak im każą wracać do burjackich ułusów?... Co poczną ich dzieci i żony?... Co?... Pytam i kończę!
— To może się zdarzyć i bez naszego udziału. Wyobraźmy sobie, że ucieczkę zorganizuje ktoś samodzielnie. Książę mówił, że u niego była w tej sprawie jakaś panna!