Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/35

Ta strona została przepisana.

— To można się przenieść?... — spytał chłopak, wsuwając doradcy drobną monetę.
— Można. Wszystko zależy od starszego — on tu pan. Ale teraz to może już nie warto. Nasz się na was rozgniewał. Poproście w Mińsku po zmianie warty.
Józefowi nie śpieszyło się; czuł się tak bardzo znużonym, że wszelkie obcowanie z ludźmi wprost go przerażało. Musiałby odpowiadać na pytania, zadawać je, wnikać w cudze myśli — nie miał sił na to i ochoty. Postanowił zostać do rana; miejsce zajmował dobre przy oknie, skąd przez szpary ciągnęło trochę świeżego, chłodnaweego powietrza. Podsunął sobie worek z rzeczami pod łokieć i spróbował usnąć. Wtem drab, siedzący obok niego na ławie, szturchnął go w bok.
— Panie, niech pan te rzeczy z pod siebie zabierze, to tu będzie można się wyciągnąć!
— Gdzież je podzieję?
— A gdzie pan chce: na półkę pod ławkę, albo tam w kąt, gdzie pan chce! Tu na siedzeniu nie miejsce na nie.
Józef wstał i spróbował rzeczy wsunąć na półkę, lecz stamtąd wychyliła się natychmiast rozczochrana głowa z głośnem przekleństwem:
— Czego pchasz?... Nie pchaj!... Nie widzisz, że zajęte?!
Opuścił więc rękę z tobołkiem na dół i chciał go wetknąć pod ławkę, ale stamtąd wychyliła się głowa, tym razem nawpół ogolona i grube