Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/353

Ta strona została przepisana.

— Można i plan, niech będzie plan... Chociaż ja na pewno wiem, że tak! — upewniał Cydzik.
— Ale skąd plan? Jak się zaczniemy rozpytywać, to gotowa wsypa! — wyraził wątpliwość Wątorek.
— Powiemy Wojnartowi. On się postara, on pewnie ma z miastem stosunki. Na pewno ma! Zresztą jeżeli co, to on pierwszy, nieprawda, towarzysze!?... — pytał Gawar.
— Rozumie się! — odpowiedzieli mu sennemi głosami.
Gawar chciał natychmiast podzielić się myślami z przyjacielem, lecz ten już spał, skulony pod ścianą — więc chłopak wyciągnął się nas wznak i, założywszy ręce pod głowę, patrzał w ciemności i roił o tem, jakaby to była wielka radość i triumf, gdyby tak pewnej pięknej nocy oni wszyscy stąd uciekli... Straże zaglądają i nikogo — pusto!!... Frajda!... To mieliby miny! Ho, ho!
Chrapanie, ciche jęki, miarowe oddechy śpiących w stłoczeniu więźniów wypełniły i jakby spotęgowały gęste ciemności dusznej nory, wstrząsane od czasu do czasu wybuchami strasznego kaszlu chorego Gruzina.