— Eh, bajki!... Co najwyżej zwiększą im terminy. Do mogiły, zaraz, do mogiły! Wszyscy idziemy do mogiły!... Wracali i nie z takich miejsc... Zresztą ja pani poradzę!... — dodał łagodniej. — Chodzi im pewnie o plan zewnętrzny więzienia, o sytuację, bo rozkład wewnętrzny mogą łatwo sami sobie zrobić. Niech więc pani pójdzie, przyjrzy się i narysuje im na kawałku papieru. Gdybym miał zaufanego człowieka, tobym polecił mu to zrobić, ale tak byle komu, to się zaraz rozejdzie... Nieprawda? Irkuck plotkarskie miasto. Chyba dodam pani do pomocy Biełycha — nie ma roboty, młody, silny...
— Co?... Biełycha? Nie, nie! Nie trzeba!... Ja sama!
Podniosła się.
— Gdyby pani potrzebowała jeszcze jakiej rady, nawet pomocy, którą mógłbym osobiście, powtarzam osobiście i wyłącznie w swojem imieniu uczynić... Owszem służę... ale tylko w swojem imieniu i mojemi słabemi siłami... Mam tu dla pani dwadzieścia pięć rubli... od przyjaciela Piłsudskiego, Rosjanina.
— Dziękuję!... Niech zostaną tymczasem u pana!... — odrzekła, wciągając rękawiczki.
Tegoż dnia jeszcze poszła obejrzeć więzienie. Stało za miastem pośród obszernego pustego placu i przedstawiało ogromny murowany, trzypiętrowy sześcian, biały od tynku, pocentkowany regularnemi rzędami okratowanych okien.
Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/355
Ta strona została przepisana.