— My tu wszyscy umkniemy!... Rozumie się, że pierwszeństwo tym, co mają najdłuższe terminy, ale i my; administracyjni, też...
— Nie!... Najpierwszy pójdzie towarzysz Wojnart!... — protestował Gawar.
— Przecie to nasza myśl i nikt tego nie zrobi, tylko my!... Co oni zrobią!? Jeden Łyzoń coś wart!...
— Racja!... Więc wy z nimi już pogadajcie!... — radził Cydzik.
— Pogadamy wszyscy razem!... — nastawał Wojnart.
Zbiwszy się w kupkę koło siedzącego na ziemi Dżumbadzego, który również prosił, aby mógł wziąć udział w obradach, wysłuchiwali więźniowie w skupieniu opowieści Wojnarta, przerywanej ognistemi uwagami i wykrzyknikami podnieconych robociarzy.
Jakby upajający powiew wolności przesiąknął przez grube mury, ożywił pożółkłe twarze i zagasłe oczy nieszczęśników. Na lica wybiły im rumieńce, skupione źrenice nabrały znów stalowych połysków. Nawet Dżumbadze przestał kaszleć i powstał.
— To niemożliwe, to niemożliwe!... Czem?... — szeptał Aronson.
— Jak jest powietrze, ziemia, woda, ogień i robociarz to on wszystko zrobi!... — odkrzyknął buńczucznie Wątorek.
— Jutro będę miał dłóto!... — rzekł stanowczo Cydzik — potrzebuję tylko pięć rubli!...
Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/359
Ta strona została przepisana.