Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/375

Ta strona została przepisana.

straszno! Przykują ich na wieczne czasy do taczek... Przypomniała sobie, widzianą niegdyś rzeźbę, ulepioną z więziennego chleba; — więzień, szkielet raczej, umierający przy taczce... Mignęła przed nią straszna wizja wychudłej drogiej głowy, pochylonej martwo na zapadłą pierś...
— Nie, nie, wszystko uczyni, co tylko jest w jej możności!...
Wbiegła szybko na schody mieszkania Gutmanów. Otworzyła jej ta sama pokojówka i znalazła się niebawem w tym samym, co wówczas pokoju. Patrzała zamglonym wzrokiem na bronzowe świeczniki, na pająk olbrzymi, który zdawał się grozić, że upadnie i zadusi ją swoim ciężarem... „Żyd, wieczny tułacz“ biegł na nią z obrazu z rozwianym włosem i obłędną twarzą... Hebrajska biblja leżała szeroko rozwarta, jak tajemniczy nagrobek...
— Ach, to pani... Przepraszam, że pani tak długo czekała. Nie uprzedzono mię, że to pani! — rozległ się nagle obok niej piękny głos piersiowy.
Nawrocka obróciła się szybko i wyciągnęła rękę.
— Tak, to ja... Przyszłam... Niech pani daruje... Potrzebuję pieniędzy... Jutro uciekają... Paszporty mi obiecał Chamkrelidze, ale pieniędzy nie mają.