Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/38

Ta strona została przepisana.

— Śmierci na was niema, cholery, polityki. Wieszaćby was wszystkich!
Żydek skorzysta! z położenia, rozsiadł się zaraz wygodnie i spróbował zadzierzgnąć z Gawarem mocniej nić porozumienia przeciw wspólnemu wrogowi.
— Nie warto spać. Niedługo Mińsk, a tam będzie sroga rewizja. Przed rewizją to tu zawsze kradną. Trzeba pilnować. Ja myślę, że lepiej spać we dnie, to i miejsca więcej będzie i spokojnie. A teraz lepiej siedzieć. Pan skąd?... Czy pan z samej Warszawy?
— Tak, z samej! — odmruknął mu Józef.
Znużenie zmogło go, nie mógł wykonać rozsądnej rady żydka, oparł głowę na trzymanym pod łokciem worku, zdrzemnął się, a następnie ukołysany miarowym ruchem pociągu zasnął tak mocno, że nie obudził go nawet ciężar sąsiada walącego się nań zboku i chrapiącego nad samym jego uchem jak stare rozbite organy.