Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/388

Ta strona została przepisana.

Gawar czekał chwilkę z bolesnem napięciem, czy stróż zamknie bramę czy nie, lecz ten klnąc dalej, odszedł w stronę stajni.
— Co cię tak długo nie było?... — pytał z niepokojem Cydzik.
— Rzeczy niosę... Widziałem ich, czekają... Wojnart dziś jeszcze musi iść!...
— Dobra. Ale drzwi przedtem na zawiasy wsadzimy, bo ja otworzyłem kłódkę przez ten czas na wszelki wypadek. Zawsze to pewniej. A teraz biegaj do Wojnarta, a ja tu zostanę posłuchać!...
Siedzieli wszyscy cicho w ciemnościach na swoich miejscach, gdy z podkopu wydobył się nareszcie Gawar i powiedział głośno.
— Zapalcie światło. Towarzysz Wojnart ma natychmiast przebrać się w te rzeczy i ruszać. Czekają, widziałem się z nimi, panna Nawrocka i jakiś moskal!
Przy mdłem świetle ogarka wynurzyły się z cieniów blade twarze więźniów z gorejącemi gorączkowo oczami.
— Co mówisz? dziś?... Dlaczego??... Nic nie gotowe!... Postanowiliśmy, że jutro!...
— Dlaczego nie dziś?!... Oto ubranie!...
— To prawda!... Dlaczego nie dziś?... Idę zaraz. Jeden dzień w zysku! Wątorek, przyjacielu, rozbij mi kajdany! — szepnął rozkazująco Wojnart.
Położył się na ziemi, a Wątorek mocnem naciśnięciem dłóta rozsadził zawczasu podpiło-