Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/39

Ta strona została przepisana.
IV.

Długi przystanek. Śpiący zapadli słodko w niczem już niemąconą ciszę i spokój. Wtem drzwi wagonu otwarły się narozcież i już nie zamknęły, wpuszczając przykre strumienie zimnego wilgotnego powietrza. Zabrzmiały miarowe głosy, stuknięcia kolb karabinowych stawianych na podłodze, urywane wyrazy komendy.
— Hej!... Wstawać!... Rewizja...
Józef z trudem podniósł ociężałe powieki i w popielatem świetle zaglądającego w okna świtu dostrzegł przedewszystkiem szeroki grzbiet sąsiada w szarym aresztanckim chałacie, pochylony nad wypchanym workiem, w którym ogromne jego łapy szybko czyniły porządek.
— Rewizja, słyszysz, mały!... — szepnął głucho wczorajszy wróg, trącając Józefa. — Może masz co do schowania, to daj!...
— Dziękuję, nic nie marni — odrzekł ten, wstając i prostując zdrętwiałe członki.
Żołnierze szli od przedziału do przedziału, przetrząsając pilnie ubogie zawartości zgrzebnych, więziennych worków. Raz po raz ze zwitków „rządowej“ bielizny, zmieszanej z „cy-