— Acha, wiemy, wiemy, 7 numer! Było o tem w piątym numerze „X-go Pawilonu“.
— Nawet przypominam sobie, że widziałem przez okno obywatela na spacerze.
Stali dokoła oparci o ławki w przejściu, mieś rżąc badawczo błyszczącemi oczami młodziuchną, zlekka zapłonioną twarz nowego towarzysza.
— Coś jest zacz? Czy pomoc będziem mieli z ciebie, czy kłopot?... — czytał w ich spojrzeniach Józef, doreszty zmieszany i onieśmielony.
Większość z nich byli to starsi już ludzie, poważni robotnicy wysyłani „za przynależność do organizacyj zawodowych“ albo udział w strajkach. Ci mówili mało i głównie przyglądali się. Młodsi „z organizacji“ byli o wiele ciekawsi i rozmowniejsi.
— Jakże to tak: sam jeden idziecie?
— Sam. Nie wzięli nikogo więcej, nie udało się im wykryci... — z dumą odpowiadał Gawar.
— He, widzę, nie w ciemię bity jesteście towarzyszu!...
— Polak od małości, jak kaczka do wody przyzwyczajony do więzienia!
— Uczyć nie trzeba!...
— Już się o to inni starają.
— Mało nas to uczyli?
Wkrótce jednak uwaga powszechna ku wielkiej uldze Gawara została zwrócona na spór, jaki rozgorzał w sąsiednim przedziale. „Klasowe stanowisko“, „proletarjat“, „kapitał“, „burżua-
Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/47
Ta strona została przepisana.