Przez Moskwę ze stacji prowadzono ich piechotą.
Szli ściśnięci zwartym czworobokiem konwoju, dzwoniąc łańcuchami i ślizgając się na zabłoconym bruku. Żołnierze odrazu stracili ideowość, „podciągnęli się“ — zesztywnieli, zmartwiały im twarze, pokrzykiwali srogiemi głosami i poruszali się jak drewniane nakręcone w jednaki sposób kukły.
Gawar patrzył ciekawie na miasto, z którego nazwą łączyła się tradycja polskiego ucisku. Z obu stron ulic długich i szerokich ciągnęły się pierzaje wielkich ciężkich domów o barwach jaskrawych, poplamionych wielkiemi literami ogłoszeń, upstrzonych złoceniami, pociętych smugami znaków handlowych, niby odzianych w pstre chałaty wschodnie...
W końcu ulic, z poza murów na tle zwełnionych, białych chmur wszędzie gęsto wyglądały zielone, niebieskie lub złote cebule kopuł cerkiewnych i snuł się w powietrzu niemilknący pojęk dzwonów kościelnych. Chwilami wzmagał się, powielał, wybuchał jak burzliwy świegot
Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/50
Ta strona została przepisana.
V.