Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/59

Ta strona została przepisana.

— Chodźcie. Macie pakiet z miasta!... — dodał po polsku.
— Dla kogo?...
— Bezimiennie z Komitetu. Pytają ilu was przybyło i proszą o nazwiska. Śpieszcie się! Nie mam czasu!...
Przejściem szybko przeciskał się ku niemu doktór Frączak.
— Kogo widzę? Wojnart?... Kiedyś się tu dostał? — zawołał; gdy był już blisko.
Aresztant zamrugał powiekami, poczem przyjrzał się doktorowi uważnie.
— Doktór?... Jakim cudem? Więc i was wyłuskali?
Rzucili się sobie w objęcia, choć mocno im przeszkadzał trzymany przez Wojnarta pakiet.
— I Dużo was?...
— Jest sporo...
— Czy jest kto ze znajomych?...
— Nikogo. Bolek Potocki.
Wojnart zrobił niecierpliwy ruch głową.
— Słuchaj, teraz nie mam czasu. Jestem starostą. O tej porze zwykle najwięcej zajęcia. Jak tylko się załatwię, przyjdę do was. Tymczasem przygotujcie spis i listy... Czy kto ma jaki interes do „małej kamery?“ — spytał głośniej po rusku.
— Rozumie się. Mamy książki do wymiany.
— Mam list.
— Chciałbym przenieść się tam, jeżeli można.