Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/60

Ta strona została przepisana.

— To będzie trudno. Pan jest zesłańcem administracyjnym. Władza upiera się, że tamta kamera dla katorżników i osiedleńców, wogóle pozbawionych praw...
— To cóż: niech się upiera! Naszem zadaniem jest ten upór przełamać!... Co tam prawa?! Jakie tam prawa?... Kto w Rosji ma prawa?...
— Zobaczymy. Spróbuję. Na czem pan opiera swe żądanie?
— Mam tam przyjaciela, kolegę z uniwersytetu.
— To mało. Trzeba być krewnym.
— Owszem, mogę być krewnym. Niech pan powie, że jestem bratem ciotecznym. Nazywa się ten mój krewny Dobronrawow Akakij Agapiew, a ja jestem Iwan Iwanowicz Leskow! Będzie pan pamiętał? Niech pan zapisze!...
Wojnart notował pośpiesznie w książeczce.
— Ale nas to mógłbyś przenieść!... Tutaj zupełnie niema miejsca!... — Mówił tymczasem do niego doktór.
Wojnart rozejrzał się po sali.
— To prawda. Ale wy jesteście administracyjni a tam sądowni, przeważnie katorżnicy... Chyba powiem, że... ze względu na szczególne okoliczności, że macie wspólne gospodarstwo, że tu istotnie brak miejsca... Spróbuję.
Kiwnął im głową i wyszedł.
— Kto to taki? — spytał Gawar doktora, wracającego z paczką w ręku do rodaków.