— Starosta więzienny.
— Jakto starosta?... Naznaczony?!
— Ależ nie, któżby się na to zgodził!? Wybierany przez ogół więźniów jako ich przedstawiciel i pośrednik z władzami i ze światem zewnętrznym w sprawach rozmaitych. On kupuje potrzebne produkta, pobiera pieniądze na utrzymanie więźniów, prowadzi rozrachunki... Kryminaliści mają swego, a polityczni swego...
— Pan go zna?
— Trochę. Siedzieliśmy razem w cytadeli.
— Czy on też z P. P. S.?
— Nie; on ze Związku Walki Czynnej.
— Ze Związku Walki Czynnej!... — powtórzył radośnie Gawar.
— No tak! Cóż takiego?
— Nic, nic! Czy on tutaj będzie... razem z nami?
— Zdaje się; namówię go, żeby się przeniósł.
— Ach, tak, namów go pan, namów!... — prosił gorąco chłopak.
Doktór spojrzał ze zdziwieniem na chłopca i z zakłopotaniem na pełną gwaru i ruchu salę.
— Tak, ale przedtem musimy znaleźć miejsce.
Istotnie dotąd trzymali się razem, stali gromadką w jednym rogu sali, złożywszy swe węzełki pod ścianą, ale wolnego miejsca, dogodnego dla spędzenia nocy jeszcze nie znaleźli.
Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/61
Ta strona została przepisana.