Na niżnie-nowogrodzkim dworcu stał pociąg otoczony wojskiem i żandarmami. Składał się przeważnie z wagonów aresztanckich okratowanych, ale widocznie ich nie starczyło, gdyż w końcu miał doczepionych kilka wagonów zwykłych trzeciej klasy oraz jeden drugiej dla oficerów konwoju. Publiczność, utrzymywana w pewnem oddaleniu od pociągu przez łańcuch żołnierzy, kupiła się najliczniej właśnie przed temi wagonami trzeciej klasy, z których okien wyglądały przeważnie młode i podniecone twarze, zamieniając z tłumem okrzyki, powitania, ukłony. Pęki kwiatów, niezręcznie rzuconych, leżały tu i tam na pustej smudze asfaltu, ciągnącej się między wojskiem, publicznością i pociągiem.
— Nie będzie pan tyle nieludzki!... Pozwoli Pan doręczyć kwiaty bratu! — prosiła żandarma młodziuchna, elegancko ubrana brunetka.
Żandarm trząsł przecząco głową i mruczał:
— Doo oficera, do oficera!... Sam nie mogę!...
— Gdzie szukać tego oficera? Tymczasem Pociąg ruszy!...
Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/69
Ta strona została przepisana.
VI.