— A jak ten wasz brat zwie się?
— Wojnart. On tu jest, on tu na pewno być musi!...
— To niewiadomo! — mruczał żandarm. Do oficera!...
Gawar, który wyglądał wraz z innymi z okna, usłyszawszy nazwisko Wojnarta, nadstawił uszu.
— Tak, tak: on tu jest! — zawołał głośno w stronę panienki.
Ta podniosła na niego śliczne szafirowe oczy i nagle pobladła.
— Niech go pan zawoła! — krzyknął po polsku, stojący poza nią student.
Gawar kiwnął głową i z trudem zaczął przedzierać się w tył poprzez stłoczonych u okien więźniów.
— Wojnart? Gdzie Wojnart?... Nie widzieliście Wojnarta? Nie widzieliście gdzie starosty? — pytał na prawo i na lewo, przeciskając się z wagonu do wagonu.
— Wojnarta?! Wojnarta?... Nie, nie wiemy!...
— Nie widzieliśmy...
— Może u katorżników?! — Byłeś pan?!
— Nie, tam nie puszczają.
— Podobno z naczelnikiem więzienia załatwia jakieś ostateczne rachunki...
— Płaci kupcom!...
— Pieniądze odbiera!...
— Oho, starostę teraz znaleźć, trudniej niż perłę w morzu...
Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/70
Ta strona została przepisana.