Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/72

Ta strona została przepisana.

ludźmi przejścia, przez ławki zawalone węzłami i naczyniami, budząc powszechne rozdrażnienie.
— Czego się pchasz!...
— Przepraszam, tu ja stoję!...
— Cóż to za dzikie obyczaje!...
— Proszę mię puścić, pociąg zaraz ruszy! Wojnart... Gdzie jest Wojnart... starosta? Muszę znaleźć go! Siostra! — bełkotał chłopak robiąc sobie drogę głową, łokciami, kolanami.
Ale z wagonem oficerskim również nie było bezpośredniego połączenia, a pilnujący wyjścia żandarm i tutaj nie chciał go puścić na ziemię, nie słuchał dowodzeń i ryczał głupie wymysły.
— Niema rady, muszę ich uprzedzić!... Może przeze mnie co powiedzą — pomyślał zrozpaczony chłopak, zabierając się do odwrotu.
Znowu przepychał się przez ścisk, pracując usilnie łokciami, narażając się na wymysły i szturchańce.
— Aj, aj!... Mój najukochańszy, najdroższy odcisk!... Co pan najlepszego robi?
— Idę! Starosta Wojnart!...
— Przestań się pan włóczyć na Boga i usiądź na miejscu. Wszystkim pan już boki poobijał.
— Muszę: siostra Wojnarta, chce się pożegnać...
— Każdy chce się pożegnać!... Oszalał z tym Wojnartem... Wojnart i Wojnart!
Do djabła ich obu! Ja też mam siostrę, która chce się ze mną pożegnać.
— Tylko szkoda, że nie przyszła! Co?!