Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/76

Ta strona została przepisana.

— Brunetka?... Jak wyglądała?... Opowiedz wszystko dokładnie!... — zapytał, blednąc.
— Tak, brunetka. Miała czarne brwi, cieniuchne jak tuszem namalowane... gęste, długie rzęsy i chabrowe oczy...
— Fiołkowe... — poprawił.
— Być może. Zdaleka kolory się zmieniają... — zgodził się, mocno rumieniąc. — Jestem skautem i dobrze wszystko zwykle zauważam. Tego uczymy się umyślnie. Twarz miała owalną i bródkę z dołeczkiem. Wzrostu była tego prawie, co pan... Miała jasną bluzkę, ciemną sukienkę, a na wierzchu czarny żakiecik... Czarny kapelusik z białem skrzydełkiem.
— Czy mówiła co? — przerwał Wojnart.
Prosiła żandarma, żeby pozwolił oddać panu kwiaty... Wtedy słyszałem, jak mówiła, że jest siostrą pana... Był też student... krzyknąłem im, że pan tu jest i poszedłem szukać pana!...
— No i co?
— Nie puścili. A potem pociąg ruszył i nic nie zdążyłem im powiedzieć! Był hałas, śpiewali... Tylko panienka biegła i rzuciła bukiet, ale nie doleciał, wpadł pod koła... — skończył cicho i opuścił powieki, czując, że mu znowu nabiegają pod nie łzy.
Wojnart bezwiednie, wychylił się pośpiesznie z okna i obejrzał nazad. Uciekające budowle miasta już zasnuwały się sinawą mgłą; wpobliżu migały ugory i pustosze porosłe rzadką, zakurzoną darniną i złotemi kaczeńcami; cią-