Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/84

Ta strona została przepisana.

— Cóż ja zrobię! Prosiłem, żeby mię z kucharzami puszczono przodem. Nie zgodzili się. Taki nieużyty, nieprzyjemny ten nasz oficer.
— To nas nic a nic nie obchodzi! Jesteś przez nas na to wybrany, żeby łagodzić serca kamienne i zamieniać je w chleb i wino... żartował Wujcio.
— W pszenne bułki!... — rzucił ktoś ze śmiechem.
— Bez żartów. Czyż dziś nic nie dostaniemy?
— Owszem, dostaniecie herbaty z mlekiem i... pszennych bułek po sztuce na duszę.
— Doprawdy!... Cudotwórco!...
— To nie ja, to piekarz z naprzeciwka! Już zamówiłem sto bułek. Co do mleka — było gorzej, ale jeden z piekarczyków zobowiązał się sprowadzić mleczarza. Obiecałem mu suty napiwek. Skoczył jak strzała. Źle tylko, że będziecie musieli pić je na surowo, gdyż kotły, jak było do przewidzenia, znalazłem zanieczyszczone, zanimby je wymyto, zanimby rozpalono pod niemi ogień, zeszłoby do północy. Już wybaczcie, że odłożyłem wszystko do jutra — jutro będzie wszystko lepiej. A teraz idę do miasta zrobić zakupy na drogę. Co kto potrzebuje osobiście, proszę prędko spisać na kartce, dodać imię i nazwisko oraz ilość dołączonych pieniędzy... Gawar, miły przyjacielu, odbierzesz kartki i pieniądze, przyniesiesz mi na pokład. Muszę wpaść jeszcze do niewiast i zapytać, czego im trzeba