Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/86

Ta strona została przepisana.

cie przez żołnierza. Zaniesie chętnie za papierosa.
— A kiedy ruszamy?
— Jutro rano.
Znikł wreszcie na szczycie schodów.
W sali zaszumiały głosy.
— Wygląda na to, że wcale nam tu źle nie będzie!...
— Ba!... Niema porównania z pociągiem... Na barce inna muzyka!
— A długo podróż potrwa?
— Wołgą i Kamą do Permu. Jak dobrze pójdzie, będą mgły lub wiatry przeciwne, to i tydzień upłynie!...
— Ja bo tam wcale do mojej katorgi się nie śpieszę.
— To się rozumie. Zato ja — administracyjny — jak najprędzejbym chciał z więzienia wyskoczyć i drapnąć...
— Jeszcze zdążysz. Za nami, skoro się raz brama zawrze: „lasciate ogni speranza“.
— To też ja nic nie mówię.
— Hej, kto tam odbiera kartki?
— Funt cukru i trzy cytryny.
— Ćwierć funta sera!
— Tysiąc papierosów...
— Kiełbasy trzy funty!
— Całą szynkę...
— Co tak dużo?...
— To dla całego towarzystwa...