Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/94

Ta strona została przepisana.

— Ach, znowu!... Sprzeciwieństwo interesów, już i tu gotowiście wprowadzić „antynomje klasowe“!
— Bo istotnie są wszędzie...
— Wstydźcie się!...
— Czego się mamy wstydzić!? Możemy poniechać naszych grupowych, klasowych interesów, ale dlaczego nie mamy o nich wiedzieć i rozumieć ich?
— No tak, sprzeczajcie się o wartość skorupy z wyjedzonego jajka!...
— Tu chodzi o prawdę objektywną... Zdawanie sobie sprawę z warunków objektywnych każdego zjawiska...
— Dość, dość!... Uciszcie się!
— Dajcie choć tu spokój absolutowi i innym wysokim materjom. Co za nuda!
— Oto idą kobiety!... Dzień dobry paniom! — zawołał Wujcio, zbliżając się do poprzecznej siatki i uchylając elegancko czapki.
Z małych drzwiczek górnej kajuty wysypał się rój zsyłanych kobiet. Większość ubrana była w szare aresztanckie spódnice, ale bluzki miały własne, przeważnie jasne, kolorowe. Zroś biło się zaraz weselej. Z obu stron siatki utworzył się zbity tłum. Zamieniano zapytania, szukano starych przyjaciół, zawierano znajomości. Słowa, spojrzenia, uśmiechy młode, wesołe, niekiedy zalotne...
Mężczyźni wstrząsali drutami, wołając: