Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/98

Ta strona została przepisana.

— Większość zawsze powie, żeby usunąć, ale to skomplikuje mocno wiele rzeczy... Zobaczy pan...
— Słuchaj, Gawar, chciałeś mi pomagać, a podziałeś się gdzieś, że nie mogłem się ciebie dowołać!
— Nie znalazłem pana na pokładzie!...
— Trzeba było zastukać w furtkę, zapowiedziałem warcie, żeby cię puściła. A teraz czy mógłbyś przepisać rachunek?
— Owszem.
— Więc chodź do kuchni, bo ja tam muszę przyjąć zakupione wczoraj kartofle i warzywa.
— A co będzie na obiad? — spytał Wujcio.
— Będzie barszcz zabielany z kartoflami!
— No, a... tego?
Złożył dłoń w kształcie kubka i przechylił od ust.
Wojnart potrząsł przecząco głową.
— Ani kieliszeczka nawet? Na cześć odjazdu z ojczyzny! Co?!
— Nie, nie mogę! Uzyskałem rozmaite ulgi przy zakupach produktów. Pozwolono nam przebywać cały dzień na pokładzie, czego zabrania regulamin, zgodzono się na uproszczenie przesyłania korespondencji i pieniędzy. Zezwolono na palenie tytoniu w kajucie. Muszę przestrzegać tem bardziej innych zakazów...
Wujcio skrzywił usta.
— Niktby nie wiedział.