że zbudowali tratwę i popłynęli na północ. Sami również sporządzili tratwę natychmiast i ruszyli za nimi. Wkrótce dogonili płynące pnie spróchniałe, przebrane za zbrojnych wojowników, zaczęli strzelać, nie śmiąc się jednak bardzo przybliżyć, z obawy przed ich napiętymi łukami. Widząc że nie padają od strzał, bardziej się jeszcze ulękli się i dali im spokój.
— Niech go tam!... Uciekł daleko. — Możemy się go nie obawiać. Nie wróci!... Niechaj sobie żyje!... mówili. Onochoj tymczasem płynął długo bez wytchnienia, aż zatrzymał się tam gdzie góra „Czcigodna“[1] wznosi się nad wodą. Tu wyszedł na brzeg, a obaczywszy na północ od góry miejsca równe, pola szerokie — pozostał. Żył, domy pobudował, stada ogrodził, ludzi i bydło rozmnożył, stał się bogatym, bogatszym, niż był na południu.
Raz chłopcy jego polując nad rzeką, dostrzegli z wodą płynące wióry, trzaski i okruchy siekierą rąbanego, nożem struganego drzewa. Pobiegli i powiedzieli o tem ojcu. Przestraszył się Onochoj. — „Och bieda, dzieci bieda! To pewnie wojsko mych prześladowców, aż tu ciągnie“. Wybrał zręcznych, wybrał śmiałych i posłał ich na południe mówiąc:
— Cicho skradając się i wypatrując, wywiedźcie się co tam takiego?
Ludzie poszli w górę rzeki. Na samym dziobie przylądku, gdzie urwisko w wodzie się nurza, widzą: pali się ogień, nad ogniem wisi duży kocioł, a tuż obok leży siekiera z ogromnych — ogromna, leży nóż z wielkich — największy. Człeka nie widać; dostrzegli tylko na piasku opodal odcisk stopy niezmiernych rozmiarów. Ukryli się w krzewach i wypatrują. Widzą, słyszą, las trzeszczy, idzie z gór, z puszczy, człowiek niezwykłego wzrostu. Zlękli się i uciekli. Przychodzą, opowiadają ojcu, co i jak widzieli:
— Baj!... powiedział stary. Trzeba zobaczyć co to takiego!“ Zebrał ludzi zbrojnych i udał się na miejsce wskazane. Podchodzą i widzą: siedzi spokojnie człowiek i pokarm spożywa; kamień postawił przed sobą zamiast stołu, nóż i łyżkę na nim położył, a pośrodku kocioł i misę umieścił. Człowiek był nad podziw wielki, więc zbliżyli się ostrożnie.
— Ktoś ty taki? spytał Onochoj pierwszy.
— A tyś kto?
— Jam — Onochoj!
— A jam — Ellej![2].
— Po co tu przychodzisz?
— Osiemdziesiąt spichlerzy spustoszyłem, dziewięćdziesięciu ludzi zabiłem — chcieli mię złapać, ukarać!... Uciekam!...