strzegą swych praw wyłącznego obcowania ze światem i nawet wycieczki domowników bez jego wiedzy do ludzi są uważane za karygodne. Jakuci uważają za czyn o wiele zaszczytniejszy zarobić coś na sprzedaży, dostać pożywienia lub pieniędzy, coś złowić, coś wyżebrać, niż podtrzymywać dom ciężką pracą codzienną. Tamto nazywa się „zdobyczą“ (bulit), „losem“, „szczęściem„“ (dżoł) a człowiek zwie się „łowcą“ (bulczut), „szczęśliwcem“ (dżołłoch). Rodzina lubi ich i pieści. Przytoczone poglądy na wartość i podział pracy rodzinnej dowodzą raz jeszcze na wojenną i rabuśniczą przeszłość jakuckiej „kärgän“. W rzeczywistości, kłopoty i ilość pracy głowy rodziny, szczególniej gdy dzieci są dorosłe, wcale nie jest znaczną. W sianożęciu on pracuje na równi z niemi, ale w ciągu reszty roku w charakterze wrzekomego „batyra“ starożytnego, ruchomej straży zewnętrznej, wałęsa sie po świecie i pilnuje tam interesów rodziny. Dawniej robił to dla rodu, dziś zadanie jego zmalało. Coraz częściej utożsamia się powodzenie jego z powodzeniem rodziny. Trzeba widzieć z pozorami jakiego szacunku obchodzi się rodzina z swym panem. Nikt nie śmie stanąć między nim a ogniem, skoro on nań patrzy; kobiety nawet nie ważą się przejść z tej strony i obchodzą komin z tyłu, dokoła. Nikt nie śmie podnieść głosu w jego obecności, domownicy szepcą, ustają zabawy, żarty, bieganie. Jak gdyby góra zwaliła się na wszystkich. Nawet w takiej porządnej rodzinie jak rodzina kniazia Apolloniusza Slepcowa na Andyłachu (Kołym. uł.), w której spędziłem rok czasu i o której zawsze mile wspominam, nawet tam pojawienie się łagodnego pana domu wywoływało przykre naprężenie stosunków. Wydawało mi się zawsze, że wszyscy wolą go, kiedy go niema. Jedzenie domowników, pogarszało się, rozmowy jałowiały i toczyły się przeważnie na temat, gdzie kto co „zdobył“, dziewczęta przestawały śmiać się i śpiewać, chłopcy okoliczni już nie schodzili się na wesołe wieczornice, dzieci nie figlowały i nie opowiadały głośno zabawnych bajek. Długie, zimowe wieczory upływały posępnie w milczeniu, przerywanem tylko urywanemi zdaniami gospodarczego charakteru i szelestem wyrabianych skór. Ogień trzeszczał na kominie, ktoś z przybyłych sąsiadów opowiadał nowiny, gospodarz grzał się u ognia, słuchał i przytakiwał leniwie. A przecież istotną głową tej rodziny była Masta, żona Apolloniusza, rozumna, dobra i poczciwa kobieta, która miała wielki mir w okolicy i cieszyła się wpływem na męża. „Zkąd taka zmiana?“ spytałem jej raz. „Czyż książę niedobry? Nie pozwoliłby?“
Strona:Wacław Sieroszewski - 12 lat w kraju Jakutów.djvu/305
Ta strona została przepisana.
300
RODZINA.