padło coś, poczem buchnął na kominie nagły ogień: ktoś rzucił na tlejące na kominie zarzewie garść suchych strużek wikliny. Patrzą: stoją pośrodku jurty, w tej jasności, ludzie zbrojni i oparci na oszczepach wypatrują, gdzie kto leży. Nim mieszkańcy broń chwycić zdołali, pomordowano ich; ci zaś, co wylękli, probowali przez okna, przez dziury w „chatonie“ uciekać, zginęli zabici przez „Odżünas“, która z siekierą biegając na zewnątrz nikogo z jurty uie wypuszczała żywcem. Mordercami byli synowie „Iryńniacha“-„Narochu“ i „Daa-Dja.“ Wszystko, co i jak się stało opowiedzieli później swoim. Ale inni długo nic nie wiedzieli, bo jurtę wraz z bydłem i trupami spalili. Dziwili się wprawdzie ludzie, co znaczy, że trup starego, który jak się okazało, mocował się z zabójcami, ma palce poobrzynane, a także — co znaczą ślady krwawych dłoni na słupach do wiązania koni, lecz długo, prócz domysłów, nic pewnego wyśledzić się nie udawało. Ale raz zebrało się wielu ludzi na „ysyech“ w Bütüńskim naslegu. A przedtem, gdy jaki nasleg wyprawiał „ysyech“ to przychodzili nań ludzie i z innych koczowisk, bohaterowie różni i szermierze. Przyszli i synowie „Iryńniacha“. „Narochu“ wśród zabaw odebrał przemocą od jednego z jakutów baryłkę z wódką i oddać jej nie chciał. Żartowali, żartowali, aż wszczął się spór na dobre. „Narochu“ mogący zrobić więcej niż człowiek, rób! „Narochu“ gwałtowniku, skrzywdź! „Narochu“, sądzący człowieku, rozsądź! „Narochu“ tyś człowiek pewnie od wszystkich silniejszy, dlatego wziąć się ośmielasz!“ krzyczał pokrzywdzony.
„Jużem jeden chlew bydła spalił, jeden dom ludzi wyrżnął! Pewnie, że nikt nie dorówna mej sile! Patrz na długość mej ręki!“ krzyknął „Narochu“ i baryłkę nad głową podniósł. Wszczął się gwar; on uciekł, a ludzie przekonali się ostatecznie o prawdzie swych podejrzeń. Śmiałków było wówczas dużo, więc donieśli do sądu do miasta. Przybyli z miasta kozacy, zabrali synów „Irińniacha“ i ich siostrę. Badali ich, a badano wówczas nie tak lekko jak dziś, a z ciężką męką. Żelaznymi pazurami szarpano ciało, głowę, żelazną uciskano obręczą, twarz przypiekano przed ogniem. Męczyli wszystkich troje, a prawdy dowiedzieć się nie mogli. Milczą mężczyźni; milczy i kobieta. Posadzili ich do więzienia, siedzą. Śiedzą rok, siedzą dwa — nie przyznają się. Wreszcie stary „Irińniach“ osiodłał swego „Sirągäs“ i napełnił dwa podróżne wory złotemi monetami i pojechał do miasta, do naczelnika. Bo naówczas nie gubernator w mieście rządził lecz naczelnik. Z tym naczelnikiem znali się przedtem, gdyż stary „Irińniach“ był wpływowy i bogaty jakut. Pokłonił się naczenikowi pozdrowił go, poczem złoto z worów na stół wysypał. — Wiesz, jakie są duże w sądach stoły — napełnił go po brzegi, aż rozsypały się pieniądze i potoczyły po ziemi.
— „Panie, — powiada „troje mych dzieci tyle czasu niewinnie cierpi, siedząc w więzieniu. Dla nikogo ztąd korzyść nie płynie, nie karze się też przez to żaden występek, gdyż są niewinni! Uwolnij ich, a to co przy-
Strona:Wacław Sieroszewski - 12 lat w kraju Jakutów.djvu/366
Ta strona została przepisana.
359
SIRAGÄS.