„Deszcze na Zielone Świątki i Ś-go Piotra dają chleb ludziom“, mówią słusznie jakuci; ale i te deszcze nie pomogą, jeżeli przedtem co kilka dni nie padały choć drobne deszczyki; gliniaste grunta tutejsze wysychają od strasznych upałów jak cegła; deszcz najbardziej ulewny nie jest w stanie ich rozmoczyć i spływa po wierzchu; często nie przedostaje się nawet do korzeni traw. Gdy przez miesiąc niema deszczów, okolica wygląda, jak gdyby tuż nad nią przesunęła się rozpalona bryła żelaza. Zboża żółkną, korzonki ich schną i zaostrzają się, wszędzie przebijają brunatne tony i rzednie gęstwina. Białe, jasne noce nie dają roślinom wypoczynku, a gdy na domiar napłyną „mgły suche“ i wstrzymają rosy, życie roślin zamienia się w istotną gorączkę. Schną, niszczeją, płoną, przedwcześnie dojrzewają. Zboża dostają kłosów na wysokości 2—3 cali od ziemi i zawierają ledwie parę ziarn małych i jałowych. Rola czarna, źle przykryta rzadką runią nagrzewa się do +50°C., wyżej i zamienia się w kamień. Susze nietylko zabijają zasiewy, ale utrudniają uprawę roli na rok następny, wstrzymują orkę, gdyż socha nie jest w stanie rozorać stężałej gleby; ślizga się więc po wierzchu lub wywala ogromne kawały twarde, spoiste jak głazy. A w ślad za suszą idą nagłe letnie szrony. Tubylcy doskonale wiedzą, że gdy po długiej i silnej suszy spadnie ulewny deszcz, niebo się na noc wyjaśni i wiatr ucichnie — będzie szron. Rozumie się, iż burza z gradem szczególniej sprzyja szronom. Zjawisko to jest, na tyle ciekawe i ważne dla historyi rolnitwa, iż ośmielę się przytoczyć wyjątek z mego dziennika, odnośny do słynnego rozmiarami szronu, jaki zdarzył się w 1887 r. w dolinie Leny, w Namskim ułusie. Dziennik taki prowadziłem z małemi przerwami lat 6, które spędziłem we wspomnianej miejscowości, gospodarując na małym kawałku gruntu własnemi rękami jak chłop. Dziennik miał charakter przeważnie opisowy: kiedy mianowicie spadały deszcze, topniały śniegi, wschodziło lub dojrzewało zboże, ale notowałem jednocześnie i ruchy termometru.
Lato 1887 r. było bardzo gorące. Od siewu, który zacząłem 18 Maja spadły do 11 Czerwca trzy deszcze: pierwszy 30 Maja — zwilżył ziemię zaledwie na pół cala, drugi 6 Czerwca — ulewny, zwilżył ziemię na dwa cale; nareszcie 10 Czerwca nadeszła mała, kilka chwil trwająca burza z piorunami i gradem. Burza przyszła z południo-wschodu przy słabym, wschodnim wietrze. Nastąpiła noc wilgotna, cicha i ciepła.
11 Czerwca. Pochmurno; lekki wietrzyk wciąż zmienia kierunek, obłoki płyną niezależnie od wiatru.
12 Czerwca. Pochmurno; lekki nieokreślony wietrzyk; wieczór cichy, niebo czyste, noc zimna, rosa obfita, termometr przed wschodem słońca spadł do +4°R.[1]. Powierzchnia jeziora mgliła się zlekka.
- ↑ Miałem termometr Reaumura. Nie ufałem mu, ale zawsze dawał niejakie wskazówki. Innego nie było w okolicy i nawet sąsiad mój, lekarz, musiał go używać do mierzenia temperatury chorych.