i pomagał im w trudnej, wieki trwającej pracy, przyswojenia ludzkości zwierząt domowych. Zachowały się jeszcze w pustyniach tutejszych resztki dzikich koni, bydła rogatego, osłów, nawet wielbłądów[1] — praojców ich swojskich potomków. Zachowały się tam jeszcze wśród koczowników wierzenia i obyczaje, zamierzchłej sięgające przeszłości. Wraz z bydłem i cywilizacyą odziedziczały je od ginących narodów ludy późniejsze. Czego tam niema! Ruiny miast, napisy, rysunki, posągi, świątynie kamienne nieznanych bogów, miejsca ofiarne, dziwaczne cmentarze, ślady sztucznie zraszanych pól i sadów, fabryki kunsztownych wyrobów z metalu, majoliki, nefrytu, monety i naczynia w samotnych skarbnicach — wszystko śpi, zawiane piaskiem w okolicach obecnie zupełnie jałowych, bezludnych, nad korytami wyschłych rzek. W ubogich ułusach usłyszeć można od pasterzy dzikich i pospolitych urywki przepięknych poematów, szczątki legend, okruchy wspomnień o świetnych monarchiach, o bohaterach, o czynach wiekopomnych, o państwach obszernych „od skraju do skraju błękitnego nieba“. Zkąd się to wzięło i gdzie się to wszystko podziało? Myślećby można, że pustynie te były niegdyś bogate, urodzajne, zamieszkałe. Ale nie: opisy chińskie, greckie, arabskie z przed 1000 lat wykazują, iż zawsze były takie same, że zawsze w ich suchych, martwych obszarach gnieździły się luźno jak i dziś różnoplemienne hordy i narody. Od czasu do czasu, co wieków kilkanaście, te pustynie zadziwiały i straszyły ludzkość okropnemi niespodziankami. Sąsiedzkie zatargi, zwykłe bójki i rabunki koczowników, nabierały naraz, dzięki niewiadomemu zbiegowi okoliczności, niezwykłej potęgi. Jakieś plemię drobne, zmuszone suszą, głodem, morem lub pchnięte drapieżnym instynktem swego wodza, napadało nagle na pokrewne mu pokolenia, pobijało je, wkluczało w swe szeregi, wzmacniało się i toczyło się dalej od aułu do aulu, wzrastając jak lawina w ogromie i mocy. Tworzyła się rzeka ludzi, koni, stad i namiotów, płynąca z niepowstrzymaną siłą w określonym kierunku.
Często działalność jej wyczerpywała się w granicach rodzinnych stepów, poczem zastępy odbijały się o góry i znowu rozsiewały w pustyniach. Niekiedy wojownicze hordy wylewały się do Chin, Persyi, Indyi, w perzynę obracając miasta, a w pustynię kwitnące okolice. Dwie z takich fal — jedna w czwartem stuleciu po N. Chr., a druga w XIII — przedarły się, aż w głąb Europy. Składały się one z rozmaitych plemion, narodów, odmian rasy żółtej, ale za spójnię i rozczyn zawsze prawie służyły im plemiona Turańskie. Turańczycy bezwarunkowo należą do najzdolniejszych, z ludów koczujących. Oni pierwsi zaczęli tworzyć w środkowej Azyi ogromne związki rodowe, mające podobiznę państw, z chanem dziedzicznym na czele. Znali ich chińczycy od dawien dawna pod ogólnem mianem narodów „Żun“ pewnie od turańskiego „dżon“ — lud. Ale już w połowie trzeciego wieku
- ↑ N. Przewalski „Podróże do środkowej Azyi“.