Strona:Wacław Sieroszewski - Bajka o Żelaznym Wilku.djvu/105

Ta strona została skorygowana.

bierał straże, wyjeżdżał od czasu do czasu ze wspaniałym orszakiem na zwiedzanie Królestwa.
Wolniał naówczas cokolwiek surowy rygor w zamku, chociaż młodszy brat Strażnika, a jego zastępca, miał również twardą rękę.
Ale raz w cudną noc wiosenną, gdy już wszyscy spali, udało się niepostrzeżenie królewnie wymknąć na balkon wysoki na wieży. Stała cichutko w białej szacie z rozpuszczonemi włosami, wsparta o spowitą różami balustradę, i patrzała na wysrebrzony miesiącem ogród zamkowy, na potworne, pilnujące go mury zębate i dalej na mglącą się poza niemi bezkreślną krainę.
— Kiedy dorosnę, to mię tam przecież puszczą!... — rozmyślała, nie odwodząc wilgotnych oczu od świetlanych przepastnych tumanów, wśród których to tu, to tam błyskały światełka. Co one znaczą?... Może to są owe miasta wspaniałe! Wydało się jej, że jakieś ciche i słodkie wołania dolatują ją stamtąd, wytężyła więc słuch, aby je lepiej rozróżnić. Ale nie — melodja płynęła gdzieś zblizka, wtedy znowu wzrok zwróciła na zamkowe ogrody i dostrzegła w budce ogrodnika małe czerwone światełko.
— Nie śpi jeszcze niewolnik i on to pewnie tak śpiewa!... — pomyślała. Otuliwszy się w muślinową zasłonę, wróciła z westchnieniem do wonnej, cichej sypialni.
Zdarzyło się jednak raz, że Strażnik Tatura długo nie wracał ze zwykłej wyprawy. Coraz to przylatywały od niego gońce, których na osobności długo badał chmurny brat dostojnika.
Bączuś, spotkawszy królewicza z siostrą, kiwnął im głową i zaśpiewał:

Baba płacze,
Djabeł skacze,
Bo kur pieje,
Że już dnieje!

Tyle tylko zrozumieli z tej piosenki, że się coś stało, ale co, ani odgadnąć, ani się dowiedzieć nie mogli.
Rychło jednak przyszło wyjaśnienie.