Strona:Wacław Sieroszewski - Bajka o Żelaznym Wilku.djvu/11

Ta strona została uwierzytelniona.

się wysoko na ogromne, sterczące ku górze korzeniska, oparł plecami o tarczę potwornego wykrotu, oblepionego kamieniami, gliną i mchem, podniósł oburącz swój ciężki miecz bronzowy...
Wilczyska obiegły go natychmiast, jak fale powodzi. Przez nie rwał chwilkę jego rumak, tratował je kopytami, szarpał zębami, aż z żałosnym rżeniem wspiął się, runął i utonął w ich skłębionym mrowisku.
Teraz wszystko zwróciło się na Króla.
Szerokie kosmate mordy, rozdziawione pyski z białemi kłami, czerwone ozory, łapy, zbrojne w szpony żelazne, pięły się ku niemu, wznosiły coraz wyżej, gęsto błyskając rubinowemi jak żar ślepiami.
Co gorsza, Król dostrzegł poza pierścieniem leśnych bestji brunatne ciała znanych mu leśnych włóczęgów, półnagich dzikusów, żyjących za pan brat z leśnym zwierzem, odziewających się w skóry wilcze i ukrywających swe kudłate łby pod wilczemi szłykami. Te hordy krążyły dotychczas luźno na pograniczach jego państwa i żywiły się przeważnie tym, co zdążyły skraść lub zrabować u jego pracowitych oraczy.
Potrząsali łukami i szczuli zwierzęta na Króla wilkołackim wyciem i podszczekiwaniem:
— Hau!... hu!... huź!...
Nie mogły się wszakże wilki dostać na pień, wysoko wsparty na gałęziskach i okrzewiach, a ich człowieczy pobratymcy niewiadomo, dlaczego nie puszczali strzał. Dodało to Królowi otuchy, zatrąbił ile tchu starczyło w róg i stanął mocno w kroku; potym swój ostry miecz opuścił, zatoczył jego końcem szerokie półkole i obtarł pień z wilczej piany.
Z wyciem, ze skomleniem opadła nawała rozżartych bestji, pogasły ślepia, zalane posoką... Ale trwało to chwilkę, poczym znowu wezbrały straszliwe zastępy, spiętrzyły się i zaszalały wokoło, szukając drogi...
Niedługo Król dostrzegł, że znalazły przejście po pniu od rozplaś-