Król poglądał z powątpiewaniem na koszlawą pochyloną figurkę brudnego sługusa, dał jednak rozkaz, aby go rozkuto.
— Mówiłem, żeby łańcuchów w moim zamku nie używać! — gniewał się, słysząc, jak brzęczą rozbijane młotami żelaza.
— To z rozkazu Strażnika Koronnego — szepnął ktoś z dworzan.
— Wszyscy teraz na niego, bo leży ciężko ranny w potrzebie Waszej Królewskiej Mości! — bronił brata młodszy Tatura.
Rozgniewany na ogrodniczka przywódca kazał mu dać na pośmiewisko starego osła woziwody, a jako broń — połamaną gracę.
Śmiało się wojsko całe, widząc, jak przerażony dudnieniem mostu kłapouch nie chce wyjść z bramy zamkowej, jak daremnie ciągnie go za uzdę ogrodniczek, to popycha z tyłu, to nadaremno bije, to głaszcze, to wreszcie namawia. — Wszystko na nic!..
Aj, aj, ludzie, uciekajcie z drogi,
Bo jedzie rycerz srogi!...
szydził rycerz Rondel, mijając niefortunnego zaciężnika z orszakiem królewskim. Wtym ogrodnik, który wziął na siebie obronę zamku i przyszedł właśnie wrota zawierać, podkradł się z tyłu do osła, krzyknął nań grubym głosem i uderzył niespodzianie kluczem. Przestraszone zwierzę, usłyszawszy znany okrzyk, pomknęło nagle z kopyta i, porykując jak lew, przeleciało mimo ciągnącego gościńcem wojska. Rycerze aż się pokładali na siodłach ze śmiechu, patrząc na jeźdźca, który cugle i gracę wypuścił, schwycił się natomiast jedną ręką za siodło, a drugą przytrzymywał swą baranią czapę. — Aż utknęli obaj w błocie w rowie przydrożnym. Wojsko przeciągnęło mimo nich i zginęło w kłębach kurzu, a śmiech wciąż jeszcze brzmiał w powietrzu.
Taka od tego uczyniła się w całej okolicy wrzawa, że zastanowiła nawet Dydkę na Słomianych Nóżkach. Odwrócił od nieba swą rurę oszkloną, skierował ją na ziemię. Długo ze zdumieniem przyglądał się odchodzącemu wojsku. Poczym podkasał poły i zbiegł po schodach tajemnych do królewskiego pokoju. Nie znalazł Króla, pomknął dalej, aż zatrzymał się