Strona:Wacław Sieroszewski - Bajka o Żelaznym Wilku.djvu/115

Ta strona została skorygowana.

dostatnie siedliszcza kmiece; wszędzie widniały natomiast nędzne lepianki z maluchnemi okienkami, kryte strzechami ze zgniłej słomy i chrustu. Na zagonach i miedzach pracowały gromadki bab i chłopów, ubogich, oberwanych, chudych, którzy, podniósszy na chwilę opuszczone ku ziemi głowy, śledzili obojętnie tępym wzrokiem za przeciągającym wojskiem.
— Czyje to włości? — spytał wreszcie Król chmurno.
— Strażnika Tatury!
— Aż tak daleko?
— Wszystko wokoło jego, wszystko jak okiem sięgnąć wykupił, aż hen, po te lasy na widnokręgu i nawet za temi lasami...
Król więcej nie pytał, tylko patrzeć na nic już nie chciał, a że nie miał oczu gdzie podziać, więc skierował je na dalekie, srebrzące się na niebie obłoki. Dopiero gdy u drogi błysnął śliczny pałac z kolorowemi oknami, mieniącemi się w słońcu jak drogie kamienie, gdy w przelotach obszernego jak las parku zabielały niezliczone posągi, kolumnady ganków i podcieni, gdy nad niemi zamgliły się rzeźbione koronki balkonów, rozwieszonych u wysokich murów, a nad wszystkim jak drogocenna tarcza zagrał niezrównanym blaskiem polewany dach szmaragdowy i gdy wiatr stamtąd przywiał wesołą piosenkę — Król konia zatrzymał i rozradowanemi oczyma popatrzał na cudną zjawę. Jest więc ktoś szczęśliwy w jego państwie!
— Czyj to pałac?
— Strażnika Tatury! — odpowiedziały głosy z orszaku.
Król oczy spuścił na łęk siodła i nie podnosił już głowy, aż zaczęły wracać wysłane podjazdy z wieścią, że widać już przednie straże nieprzyjacielskie.
Na widnokręgu tu i tam stały słupy dymów, a drogą uchodziły w bezładzie i trwodze tłumy wieśniaków, pędząc przed sobą bydło i wioząc na wozach i ręcznych taczkach nędzną chudobę.
Król podzielił wojsko na części, rozmieścił na skrzydłach, rozdał dowództwa, sprawił szyk bojowy i, mając za sobą świetny orszak rycerski, pojechał przodem pośrodku. Poza nim w obie strony daleko wyciągnęły