Rozpuściwszy na wietrze barwne chorągwie, śpiewając pieśni zwycięskie, ciągnęło radośnie wojsko królewskie do zamku. Tuż u bramy spotkali koszlawego ogrodniczka, pędzącego przed sobą unurzanego po uszy w błocie osiełka.
— Oto wraca
Ogrodowa graca!...
Ej, zuchu, co nowego? Nie przyśnił ci się czasem nieboszczyk Władca Wschodu i Zachodu? I pocoś tylko niepokoił swoje szanowne łydeczki!?... Ha! ha! ha! — szydził zeń rycerz Rondel, ku wielkiej uciesze żołnierzy.
Wrócił Królowi strach przed Wilkami o tron swój, o państwo, o dzieci... Znowu nie spał po nocach, wykradał się cichaczem z pałacu, sprawdzał wartujące straże, błądził po olbrzymich murach, oglądał baszty warowne. — I nieraz, patrząc na zębate krawędzie twierdzy, na skaliste załomy granitowych ścian, wydawało mu się, że to nie kamienie i cegły, lecz ogromne wilczysko, — cały wieniec wilków układł się dokoła jego pałacu i czyha na chwilę sposobną...
Czerwone światełka w oknach strażnic wydawały mu się wówczas krwawemi ślepiami bestji, czoła krępych wież — podniesionemi łbami potworów. Chwytał się Król ręką za spotniałe skronie, przysłuchiwał z natężeniem, czy nie usłyszy nagle głuchego wycia, i oglądał bezradnie wokoło, czy nie ujrzy żywego człowieka... Na szczęście zawsze gdzieś w pobliżu zdarzał się w takich chwilach wierny Bączuś.
— Wrócimy już chyba, Miłościwy Panie, do komnat! Zimno. Rosa wilgotna dostaje się pod kubrak wiernego sługi Waszej Królewskiej Mości... a szatni nie chcą mu za nic użyczyć na takie wyprawy gronostajowego płaszcza! — żartował wesołek, pociągając ze czcią i tkliwością za koniec królewskiego rękawa.