komnaty pełne wystrojonych, uśmiechniętych fałszywców albo niedołęgów... Podwoi zaś strzegą szorstcy żołdacy w twardych zbrojach!...
Spuściła głowę i patrzała w zadumie na znane kwietniki i gaje ogrodu, tonące w ciepłym wieczornym zmierzchu. W dali z poza drzew przeświecały potężne mury warowni, rubinowe od zorzy. Na nich gęste straże świeciły miedzią oręża jak ogniami. U posępnej bramy wjazdowej zwykły ruch; przeciągają oddziały wojskowe do poblizkich koszar, przybywają i odchodzą poczty rycerskie. Nowością było to, że znikła nareszcie okropna biała plamka, zwisająca na sznurze z zębicy muru, a natomiast pojawiły się w ogrodzie ciemne figury wojowników, rozstawionych dwoma szeregami dookoła pałacu.
— O tak! Pilnują mię dobrze! Mało ich tutaj!... — pomyślała z goryczą.
I znowu, na krótko, rozpacz ścisnęła jej mężne serce, znowu mignęła jej w wyobraźni włochata, zwierzęca postać z białemi kłami, świecącemi w rozśmianych ustach.
— Mam cię, zjem cię!
— Przenigdy!... Lepiej zgniję w lochu! A może... a może... zjawi się nagle tamten rycerz, piękny i dobry, i wybawi mię!... Nie, nie!... Niema nadziei! Przecież to był on, tosamo obrzydliwe Żelazne Wilczysko. Przecież ojciec widział go wyraźnie i poznał obecnie! On mnie pewnie zbawił wtedy, żeby dziś sobie łatwiej przywłaszczyć... Nie chciał oddać innemu, bo za swoją własność uważał... Aha!... Ale dla czego Tatura nie zgłosił się zaraz, jeżeli to był on? Tego nie rozumiem! Nic nie rozumiem, wiem tylko, że nikt mi nie pomoże, że jeżeli mu się oprę, do lochu mię zamkną, a potym powloką mię do niego za ręce żołnierze...
Krążyła coraz szybciej, coraz szybciej po swoim pokoju, niespokojnie przebiegała z kąta w kąt, jak uwięziona w klatce ptaszyna. Wreszcie zatrzymała się.
— Bracie! Jaśku drogi! Ratuj mię! Czyż i ty mię opuściłeś?! Nie pomyślisz o mnie!?
Wsłuchiwała się w ciszę nasiąkłego już nocą ogrodu, ale stamtąd dobiegały jeno stłumione, miarowe wołania straży.
Strona:Wacław Sieroszewski - Bajka o Żelaznym Wilku.djvu/178
Ta strona została skorygowana.