Strona:Wacław Sieroszewski - Bajka o Żelaznym Wilku.djvu/184

Ta strona została skorygowana.

Królewicz stał ze zwieszoną głową i nie odpowiadał.
— Pójdźmy jeszcze troszkę! — odszepnął po chwili. — Ogrodnik... Ogrodnik zdradzi nas napewno! — rozważał w milczeniu. — Nie pójdę do niego! Nie chcę doświadczyć jeszcze jednej podłości i to nadaremno!... Będziemy lepiej chodzić tutaj do rana, niech nas sami schwytają! Bo znowu powiedzieć siostrze, że niema dla niej ratunku, żeby się dobrowolnie poddała, nie mogę, nie zrobię, choćby mię mieli zabić na miejscu! — Spojrzał w bok na ciemną postać królewny, ociężale idącą po nierównej ścieżce, i serce mu ścisnął ból niewysłowiony...
— Chodź, chodź! Nie odstąpię cię nigdy, przenigdy, w żadnej potrzebie!
— Co mówisz, bracie?
— Nic, tylko chodźmy...
— Do ogrodnika?
— Tak, tak...
— Może dostaniemy od niego drabinę... — powtórzyła. — Oddam mu moje zapięścia!
— Istotnie — dobra myśl! Albo wiesz co? Przystawimy do muru długi drąg z sękami, który widziałem koło gołębnika!
Wzięli się za ręce i raźno nawrócili z powrotem. Ale gdy już byli niedaleko pałacowych podwórzy, wyskoczyła z cienia i zastąpiła im drogę mała, zakapturzona figurka. Odskoczyli wtył i chcieli w popłochu uciekać, ale nieznajomy wstrzymał ich rozkazującym okrzykiem:
— Stójcie! Co wy tu robicie? Nie bójcie się, to ja!
Poznali głos i figurę.
— Bączuś... Bączuś! Jesteśmy uratowani! — krzyknęła królewna, przypadając do starego.
— Skądżeś się zjawił? pocoś nas śledził? — spytał chłodno królewicz.
— Długo o tym gadać! Przyszedłem... Potrzebuję wiadomości! Co słychać w zamku? Już od kilku godzin krążę, żeby kogo złapać... Wszyscy śpią... A tymczasem noc uchodzi... Gadajcie prędko, co się stało przez ten czas? Czy Król zdrów? Dla czego tu chodzicie po nocy? —