żona cała państwa nadzieja!... Pamiętaj, Królewno, i ty, Królewiczu... Pamiętajcie o chłopach... Jam z chłopów...
Gdy usiedli w łódce i założyli wiosła na miejsca, Bączuś łódź z lekka odepchnął i, pochylony nad wodą, długo śledził, jak płynęli, ocierając się o kąpiące się w nurtach mury warowni. Poczym pochylił się jeszcze niżej i świsnął przeciągle. Ostry dźwięk przeciął srebrne, drżące powietrze i obił się przenikliwym echem o dalekie brzegi. W przeciwległych zamkowi szuwarach poruszyły się ciemne plamy i dwie duże łodzie wysunęły się na zaróżowioną blaskiem zorzy lśnień wody. Bystre oko królewny rozpoznało na statkach postacie wojowników. Płynęli cicho, równo, bez szmeru, niby chmurne widziadło, ku zamglonym zrębom ciemnego zamczyska. Groty ich dzid grały w rozświcie jak blade płomyki. Wreszcie znikli w cieniu twierdzy. Wtedy królewna dała znak bratu i ten trzymane w pogotowiu wiosła za siebie zarzucił. Łódeczka wartko pomknęła z biegiem rzeki na ukos, ku jej środkowi.
Wkrótce znaleźli się daleko pośrodku koryta. Dookoła błękitniało szemrzące roztocze; wilgotne powiewy chłodziły im rozpalone lica, a cisza i jasność przestworza łagodziły trwożne bicie serc. Wtym królewicz znieruchomiał, wiosła z rąk wypuścił i osłupiałe oczy wdal utkwił:
— Gore! Zamek płonie! — zawołał.
Królewna, która siedziała u steru, obejrzała się porywczo za siebie.
Istotnie kłęby rudego dymu miotały się nad czarnym czworobokiem zamczyska. Jednocześnie urywane wrzaski i łoskoty rozleciały się nad wodami.
— Biją się! Wracajmy! — zawołała królewna.
— Poco? Co im pomożemy? Przeciwnie, będą mieli z nami kłopot... Przecież dla tego nas wysłali!... — oparł się królewicz.
— A ojciec? a... rodzice?!
— Nic im nie zrobią! Nie ośmielą się! Zresztą tam Bączuś!
— To prawda, że tam Bączuś. To prawda. On mówił — przypominam sobie — że lepiej, gdy nas nie będzie... że niedługo da nam znać... Bierz się więc, bracie, do wioseł, bierz się do wioseł, gdyż mogą nas wy-
Strona:Wacław Sieroszewski - Bajka o Żelaznym Wilku.djvu/188
Ta strona została skorygowana.