psy. Gdy królewicz nie mógł dać sobie rady z łódeczką, którą zabrać mu chciała fala morskiego przypływu, ta trzecia postać puściła psy i ze śmiechem skoczyła ku niemu.
— Coście za tacy, że statku na brzeg wydźwignąć nie umiecie!? — spytała w szorstkim, północnym narzeczu i silnemi rękami wyciągnęła z wody łódeczkę.
Królewicz ze zdziwieniem zauważył, że była to młoda dziewczyna, z jasnemi, jak len, włosami i chabrowemi wesołemi oczami.
Jednocześnie zbliżyły się i dwie pozostałe postacie. Byli to staruszkowie, mali wzrostem i zgarbieni od wieku i pracy. Mieli na sobie dziwną, żółtą, lśniącą odzież z rybich skór i twarze ciemne, pomarszczone, jak wędzona ryba, oczy też rybie, wyblakłe i wytrzeszczone. Duże nosy i wystające podbródki schodziły im się prawie nad zapadłemi ustami. Staruszkowi mszyła policzki twarda, biała szczecina, której pęczki wyrastały nietylko z uszu i nozdrzy, ale nawet z koniuszczka grubego nosa. Staruszka była do niego podobna, ale nie miała zarostu. Milczeli i przyglądali się gościom. Zato dziewczyna żwawo krzątała się koło łódki, wciągnęła ją wyżej na piaski i podłożyła pod nią drewniane stojaki, aby nie stoczyła się na dół. Potym zajrzała do środka, zabrała stamtąd rzeczy i zawołała na przybyłych:
— Chodźcie do chaty! Gośćmi będziecie!
— Tak, tak! Gościjcie sobie! — zaszemrali staruszkowie, drepcząc za niemi.
Królewicz i królewna poszli, spoglądając z pewnym niepokojem na czarne ostromorde psy.
— Nie bójcie się, nie ugryzą: widzą, że nie jesteście ani źli ludzie, ani zbóje! — pocieszała gości dziewczyna.
Chatka była mała, ciemna i wydała się królewnie strasznie brudną; śmierdziała rybim tłuszczem i dymem. Ale co było robić? Radzi byli, że po trzech dniach mieli nareszcie dach nad głową, ukrycie przed wiatrem i komarami... Na ulepionym z dyli i gliny kominku palił się dawno niewidziany ogieniek, a przy nim w garnku bulkała zupa z ryby, przypra-
Strona:Wacław Sieroszewski - Bajka o Żelaznym Wilku.djvu/190
Ta strona została skorygowana.