starego noszę odebrać; królewna prosiła o tosamo starej. Ale odmówili im żartobliwie, a nawet z pewnym gniewem:
— Ej, panięta, nie plączcie się! Od harmidru i szarpania ino gorzej ustaniem!... Bez was też musimy chodzić!
— Dla czegóż mniejszych nie bierzecie wiązek?
— Hę!... Bo nie starczy!
— Widzicie: jutro pójdziemy z wami, to będzie wszystkim lżej!
— A juści — będzie lżej! Żeby ino was nie trzeba było nieść!... Nie godzimy się, nie! — śmiał się stary.
— Wypocznijcie sobie, pobawcie się! — wystękała stara.
Wrócili razem ze starcami zmieszani i zawstydzeni. Zastali już w chacie Hankę, pochyloną nad koszem ryb, które zręcznie płatała i czyściła.
— Jakże tam? — spytał stary, zaglądając do kosza.
— Niezgorzej, ino wiatr jedną sieć oderwał od pływaka, skręcił i pomotał. Przyniosłam ją, trza będzie naprawić!
Rybak głową pokiwał i poszedł oglądać suszącą się na żerdziach sieć. Stara zajęła się zaraz przyrządzaniem obiadu. Młodzi goście osamotnieni usiedli skromnie opodal. Zawołano ich dopiero na obiad.
Po obiedzie stary naprawiał sieci, stara przędła mu nici z grubych konopi, a potym wzięła się do szycia. Hanka siadła znowu do maluchnego czółenka i popłynęła oglądać ponownie sieci, zastawione w ujściu rzeki. — Jedyną robotą, którą królewiczowi udało się wykonać, było porąbanie gałęzi na opał. Królewna spróbowała szyć, ale ukłuła się rychło bardzo boleśnie w palec i stara odebrała jej z gderaniem grubą odzież z ręki. Wszyscy jednak umieli ocenić dobre chęci gości i byli bardzo o nich troskliwi. Hanka wieczorem wyśpiewała im wszystkie swoje piosenki. — Królewicz zaraz ich się nauczył, przerobił i nazajutrz już bardzo pięknie sam śpiewał, brzdąkając do taktu na prostych, sporządzonych z deseczki i włosia gęślikach:
Płynie rybka, płynie
Po morskiej głębinie,