Strona:Wacław Sieroszewski - Bajka o Żelaznym Wilku.djvu/200

Ta strona została skorygowana.

dobrze się namęczyli, zanim dotarli tam przez zaspy lotnego piachu, ledwie-ledwie porosłego kępami ostrej trawy i kołtuniastych krzaków. Musieli się zagłębić dość daleko w zarośla, gdyż w pobliżu suszniak już był do szczętu wyzbierany. Dopiero tam, gdzie zaczynał się zwarty, ciemny bór, gdzie się wielkie drzewa gromadą wznosiły, leżało na ziemi dużo opadłego chróstu. Udało im się też obciąć kilka grubszych wyschłych na pniu gałęzi. — Ani spostrzegli, jak, zbierając paliwo, gawędząc i skubiąc po drodze jagody, zaszli w głuchy bór. Zebrali już porządne wiązki, które ciężyły im bardzo, chociaż ułożyli je na zabranych z izby nosidłach, tak samo, jak widzieli, że układał je stary rybak. Gorzej było to, że nie pamiętali dobrze, skąd przyszli. Słońca w ciemnym borze nie mogli dostrzec, czy też dzień był chmurny. Dość, że zabłądzili.
Długo krążyli po lesie, krwawiąc nogi o korzenie i sęki, lgnąc po kolana nieraz w moczarach. Siły ich opuściły zupełnie. Dawno już porzucili zebrany suszniak. Królewna ledwie się wlokła. Nareszcie wybrnęli na brzeg morza, ale poznać nie mogli, gdzie są: czy nad rzeką, czy po drugiej stronie przylądka, gdyż ciemniejące w dali wyspy dawały pozór brzegów rzecznych, woda zaś była słona. Dodała im otuchy ścieżynka, której ślad wykryli tuż u piachów nadwodnych. Poszli ścieżynką na chybił trafił.
— Ujdziemy tak ze trzy stajania, a skoro okaże się, że nie widać otwartego morza, to zawrócimy... Najlepiej zostań tu, siostro, a ja sam pójdę, jestem silniejszy... poco masz się męczyć?
Nie zgodziła się jednak królewna, poszła z bratem. I dobrze się stało, gdyż niezadługo dosłyszeli głosy ludzkie w borze i brzęk oręża, a na ścieżce pokazali się jacyś jeźdźcy.
— Bączuś! — krzyknął radośnie królewicz.
Królewna jednak zatkała mu usta ręką.
— A jeżeli nie on... jeżeli to oni!... — szepnęła przejmującym głosem — cicho! Ukryjmy się!... Śpiesz się, bracie!
Szukali w pośpiechu kryjówki, cofając się przed zbliżającemi głosami. W ostatniej prawie chwili trafili na dół pod korzeniami wywróconego